Był środowy wieczór. Pamiętam jak dziś, finał którejś tam z kolei polskiej edycji programu You Can Dance. Pomyślałam sobie, no niech tylko dotrwam do końca, a potem to już wola nieba. Straszyło już od poprzedniej soboty, takie Ignasiowe figle, co by pamiętać, że żarty należy odstawić na bok ;)
W lodówce czekała buraczana zupa, gotowana w czasie sobotniej nocy przez moją kochaną Elizę. Receptura prosta jak drut, ale jest moc... prosto z warzyw. Zaczęło się wreszcie, czy może jednak nie? Matka dwójki dzieci, a po weekendowym falstarcie ciut straciła pewność.
Dzieci smacznie śpią, każde w swoim łóżku. Dom jeszcze taki świeży, nówka sztuka. Miałam bardzo mocno rozwinięty syndrom wicia gniazda, do tej pory się z tego podśmiewuję. Tak silny, że dom powstał.
No dobra, to może jednak zadzwonię? Godzina późna, więc trochę głupio. Dzwonię. Marysia wysyła na zwiad Elizę, która mieszka w tym samym mieście co ja. Lepiej sprawdzić, niż gnać przez noc z Warszawy, a ja może znów jakieś hece urządzam. Zanim zjawił się Zwiad ;) wlazłam pod prysznic i sama sprawdzałam: odpuści? nie odpuści? No i nie odpuścił!
Porodowy team lada moment był już w komplecie: ja, Marysia, Eliza i Marek. A wszystko to około północy. Trzeba brać się do roboty! Marek był od parzenia herbaty i zagadywania. Dziewczyny pilnowały tętna i czujnie kontrolowały całą sytuację. A ja, no cóż, jak wilczyca, szukałam sobie cichego kącika, bezpiecznego azylu, samotności, intymności. Sam na sam ze swoim ciałem, naturą, Ignasiem w brzuchu. Dreptałam po schodach w górę i w dół, zaprzyjaźniłam się z drzwiami szafy. Jak tylko się od nich oddalałam, cała akcja odpływała również. Więc znów wracałam do żaluzjowych drzwiczek i wsłuchiwałam się we własny miarowy oddech: wolno, wolno, szybko, szybciej, coraz szybciej i chwila przerwy. Miałam zadanie do wykonania, natura współdziałała ze mną bez zarzutu i chwała jej za to. Około 6.10 usłyszałam, naprawdę to słyszałam! jak pęka balonik, z którego kilka minut później wyłonił się ... Ignacy. O 6.19 cztery lata temu, dokładnie w rocznicę śmierci mojej Mamy, w naszym domu urodził się nasz najmłodszy syn.
Uff, zdążyłam przed pobudką dzieciaków, które już wtedy chodziły do szkoły. Pierwsza pojawiła się Iga, zmieszana nieco sytuacją, ale radosna. Była tak zakłopotana wyjątkowością tego poranka, że nie zrezygnowała z pójścia do szkoły, co wyrzuca sobie do dziś. Chwilę później przyszedł Franciszek. To on zważył i zmierzył świeżego braciszka, był przy wszystkich noworodkowych testach.
Poród w domu to magiczne przeżycie, naładowało mnie energią na wiele lat. Moje poprzednie porody wspominam bardzo pozytywnie, rodziłam moje dzieci, witałam je na świecie. Poród w domu to jednak zupełnie inna bajka. Daje naturze możliwość zadziałania, tak na 100%, a intymność domowych pieleszy pozwala się skupić na zadaniu, na własnym ciele, na swoich emocjach, intuicji. Nigdy wcześniej i nigdy później nie przeżyłam czegoś podobnego. Poczucie siły płynącej z kobiecego ciała. To niesamowite. I piękne.
Dobrej nocy
---
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńPiekny opis :-) az mam gesia skorke :-) Podziwiam, bo ja balabym sie rodzic w domu.. jestem wielka panikara :p A synus przesliczny :-) wszystkiego co dobre i piekne dla niego na kolejny roczek :-) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTez rodzilam z tymi poloznymi :)
OdpowiedzUsuńGratuluje Tobie i Ignasiowi cudownego, domowego porodu!
Zazdroszczę tak po cichutku :))) ja też panikara jestem i dziewczynki rodziłam w szpitalu , ale słuchając opowieści mojej przyjaciółki , która 2 i 3 dziecko rodziła w domu łezki kręcą mi się w oczach .. Nie wiem jednak czy potrafiłabym współpracować , wsłuchać się we własne ciało , jego sygnały i tak potrzebny ból ..mmm... kto wie co życie pokarze :) niby nie planuję ale zawsze marzyłam o trójce dzieci .. życie pisze tak zadziwiające scenariusze , że kto wie co będzie jutro ?? :) Ściskam Kochana i gratuluję całej trójki , a Najmłodszemu życzę duuuużo uśmiechu na kolejne słoneczne dni !!!
OdpowiedzUsuńJezu....Ewunia....musiałam przeczytac dwa razy!!Cudne to!!
OdpowiedzUsuńA ja jakoś zawsze mam łaknienie na takie historie...serce me zaciskają,tak wiesz ...i gardło trochę!!
JA mam szpitalne dwie sztuki ,ale porodowe wspomnienia kołaczą w głowie do dziś....a co by wyprawiały,gdybym w takiej atmosferze rodziła...ech....
Odwazna Mama i odważny synuś...cudeńko....uściskuję Go baaardzo!!
...Niech nigdy nie przestanie być dzieckiem!!!
TEgo Wam życzę dziś...a nawet jutro:):):)...bo to juz wtorek patrzę:):):)
piękna opowieść - pełna miłości i ciepła , zachwytu i siły - jak poród w domu - zawsze chciałam tego doświadczyć ale nie udało się - mam tylko jedno dziecko urodzone w szpitalu w pogonionej akcji porodowej :(( ale moja przyjaciółka rodziła w domu - na pewno niezapomniane przeżycie ♥
OdpowiedzUsuńAle przezycie...dla synusia wszystkiego najlepszego z okazji urodzin :*
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Ag
ciarki mi przeszły. sliczny opis pięknego cudu...
OdpowiedzUsuńale Ty dzielna jesteś!!! zuch dziewczyna! wyściskaj Ignasia mooocnooo!!! życzę Wam wszystkim miłości i wielkiego szczęścia!! ;)))
OdpowiedzUsuńSuper to wszystko opisałaś.
OdpowiedzUsuńcudowna magiczna historia. dziękuję,że się nią z nami podzieliłaś. wszystkiego dobrego dla jubilata i całej waszej rodziny
OdpowiedzUsuńOdważna Mama! Ja bym się bała, że coś się stanie, ale na pewno niesamowite emocje musiały towarzyszyć temu cudowi natury:) Gratuluję i wszystkiego najlepszego dla synka!:)
OdpowiedzUsuńwszystkiego najlepszego dla Ignacego :) ja niestety w domu nigdy rodzic nie bede mogła ze wzgl zdorowtnych :) a z tego co opisałaś.. jest czego załować :)
OdpowiedzUsuńNiesamowite przeżycie :)
OdpowiedzUsuńUściski dla solenizanta :)
Aż zamarłam z wrażenia...
OdpowiedzUsuńEwo, właśnie przeglądałam Twojego bloga - jakiś czas u Ciebie nie gościłam, więc nadrabiam zaległości i czytam wszystkie zaległe posty i nagle - osłupienie! za chwilę ciarki przeszły mnie po całym ciele i łzy wzruszenia pojawiły się w oczach. Przecudnie opisałaś cud narodzin tak, jak widzi to jedynie mama! Sprawiłaś, że przypomniałam sobie tę mieszankę emocji, od spokoju poprzez skupienie, nagły przypływ energii, aż po eksplozję niewypowiedzianej radości i miłości! Dziękuję, bo dzięki tobie powróciłam do tych chwil sprzed sześciu, czterech lat i sprzed trzynastu miesięcy, kiedy to rodziły się moje największe Cuda świata... Uściski - Kasia
OdpowiedzUsuńprzepięknie i wzruszająco opisałaś swoje najpiękniejsze, najintymniejsze chwile.
OdpowiedzUsuńdziękuję, że się tym podzieliłaś..