poniedziałek, 21 listopada 2011

Minty Galimatias, czyli 3-cie Urodziny Ignasia

Nie wiem zupełnie od czego zacząć, bo myśli nazbierało się tyle, że pomieścić ich na jednej stronie w rozdzielczości monitora nie sposób. Generalnie z postem zwlekałem już od soboty, kiedy to niezwykłe smakołyki, pyszności i cuda pojawiać się w kuchni zaczęły i od razu zdjęć kilka zrobić zapragnąłem - zapachowo-wizualna inspiracja. Smakowej inspiracji nie szukałem, nie ryzykowałem, bo dłoni przetrąconych mieć nie chciałem ;). Niesamowite muffiny, babki kajmakowe z migdałami, tort czekoladowy, wszytko oczywiście przez Ewę wykonane i jeszcze lepiej udekorowane i na stół "wystawione". Uwierzcie! Ona jest niesamowita. Ta Ewka oczywiście. A Ci co często do nas zaglądają i czas z nami spędzają potwierdzą to w stu procentach. Czasu jednak na blogowanie zabrakło, bo przed wczorajszym rodzinnym świętem niebywałym krzątanina ogromna udzieliła się wszystkim poza Frankiem, Ignasiem i mną, noooooo... czyli w zasadzie udzieliła się tylko Iguni i Ewie. Oczywiście jak w posta tytule rozchodzi się o Trzecie Urodziny Ignasia. Wydarzenie szczególne i wyjątkowe, bo z typowego nieznośnego dwulatka Ignacy stanie się przecież innym nieznośnym, tym razem trzylatkiem :D. Przestawiany z aparatem i statywem z kąta w kąt, przepędzany z kuchni groźnym spojrzeniem, z domu wyprawiany z chłopcami byle dalej gdzieś w świat, popędzany gwiżdżącym odkurzaczem, szturchany mokrym mopem ..., poddałem się ..., szybko i bezwarunkowo, JA ofiara urodzinowego przyjęcia ;) wyruszyłem w podróż daleką, na zakupy (w niedzielę), na konie (w sobotę), na spacer (nocą). Kapitulacja na całego. Zdążyłem klika zdjęć w domu zrobić, ale jak już pewnie zdążyliście się zorientować szans na ich przejrzenie nie było. Dodatkowo Ignaś nie ułatwiał zadania notorycznie zjadając scenografię. Skradał się cichutko aby zwędzić z planu zdjęciowego a to różnokolorowe emendemsy z minty wagi, a to wydłubując kulki srebrne czy niebieskie z ciasteczek - Sroka Bystrooka ze świątecznej bajki o srebrnej gwiazdce normalnie. Dopiero teraz po dwóch dniach jak widzicie chwilę spokoju znalazłem i najfajniejsze fotografie skradzionych w sobotę i niedzielę chwil z urodzinowych przygotowań chciałbym Wam właśnie pokazać. Niektóre nijak do muffinkowgo przyjęcia się nie mają, ale oprzeć się nie mogłem naciowo-gruszkowo-cebulkowym klimatom z bazylią w tle. Może powinienem napisać bazyliowym klimatom z Ewą w tle, bo ta rozmyta postać to właśnie Ewa - sprawca wszystkiego co najlepsze w naszym miętowym domu. Dziękuję Ci za to i życzę właśnie Tobie, a może szczególnie Tobie wszystkiego dobrego z okazji urodzin Ignasia.
I na koniec kilka słów jeszcze Ewa do Ciebie.Te lilie z fotografii co to je sama kupiłaś, przywiozłaś i do wazonu włożyłaś są dla Ciebie. Niesamowity zapach unosi się w całym domu, jak w takim jednym hotelu, co kilka lat temu w nim byliśmy. Hotel Lilium. Pamiętasz? I obiecuję Ci, że jeżeli psy po raz trzeci czy któryś tam wykopią te cebulki tulipanów z ogródka, co je w sobotę zasadziłaś, to trafią do aresztu w budzie.
---
Marek












niedziela, 13 listopada 2011

Pierwsze Miętowe CANDY

Na początek posta to co najważniejsze, czyli ogromne podziękowania dla wszystkich Czytaczy, którzy wspierają nas ciepłym słowem w podpostowych komentarzach i popostowych mail'ach, jak również merci beaucoup wszystkim Blogg'erom, którzy "linkują" Minty House na swoich stronach. Dzięki temu z każdym dniem przybywa naszych Czytaczy i sklepowych Oglądaczy.
Za każdym razem, gdy odkrywam takie niespodzianki robi się miło i ciepło, to taki zastrzyk dobrej energii, co nawet szary, deszczowy i niezbyt udany dzień odmienia. Minty House jest dla mnie miejscem szczególnym, wyczekanym, budowanym w naszej wyobraźni od długiego już czasu i choć jak na razie zajmuje skrawek jedynie wirtualnej przestrzeni, to jest nasz. Marzeniem moim miętowym jest stworzenie realnego, przytulnego miejsca "z klimatem" dla sprowadzanych przez nas produktów. Żal patrzeć, jak wszystkie wyglądają z szarych tekturowych pudeł w naszym magazynku. Już bym chciała je ustawiać, rozwieszać, zielenią okrasić i zapachem domowego ciasta i kawy w przytulnym showroom'ie. Może już wiosną, może jesienią..., zobaczymy. Rozmarzyłam się miętowo.
Tym czasem już dziś gorąco zapraszam na pierwsze miętowe Candy. Do przygarnięcia mała urocza myszka od Mailega i dwa retro muchomorki. Zasady zabawy już na pewno znacie, ale na wszelki wypadek napiszę. Wystarczy wkleić załączone pod postem zdjęcie z informacją o Candy oraz podlinkować je odpowiednio miętowo na Waszym blogu. Wszystko to już od dziś możliwe aż do 14 grudnia, bo to data moich urodzin i z przyjemnością ogromną obdaruję kogoś w tym dniu prezentem.
Jeszcze raz Was zapraszam i miętowe pozdrowienia ślę.
---
Ewa


P.S. Do zabawy zapraszam również osoby, które bloga nie posiadają. I jeszcze jedno: będę bardzo wdzięczna za uwagi i podpowiedzi dotyczące funkcjonowania naszego miętowego sklepu. Będą naszym drogowskazem we wprowadzaniu zakupowych usprawnień.

poniedziałek, 7 listopada 2011

Minty House w Pastelach i Jabłkach

I znów skandynawskie blogowiczki zainspirowały mnie do małych zmian w domowej kolorystycznej aurze. Obok "miętusów" pojawiły się nieśmiało i inne "cukiereczki", lecz tym razem pastelowe. Miseczki dotąd schowane w kuchennej witrynie znalazły dla siebie nowe miejsce, dzięki któremu częściej cieszą moje oczy. Jest i para muchomorów - Ten malutki i Ten większy. Cudowne! Stanowią komplecik z wyjątkową czerwienią paprykowej pasty.

Okapową belkę zaczarowały wczoraj, niczym pudrowe pastylki, puszki na magiczne przyprawy. To prezent całkiem świeżutki. Dobrze mieć przyjaciół, którzy bez słów wiedzą, czego do szczęścia potrzeba :)

Na maglownicy rzędem rozgościły się jabłka - smaczny atrybut jesieni. I jakie znaczenie ma czy one duże czy małe, czy czerwone czy żółte, czy twarde czy kruche, czy słodkie czy kwaśne są one? Jedno jest pewne, że dzięki jabłkom Dom pachnie szarlotką i od razu cieplej się robi, bo to przecież zapach babcinej kuchni i jedno z najmilszych wspomnień z dzieciństwa.

Dziś Marka z fotoaparatem bez pamięci "wciągnęły" drewniane szpulki, a na nich co...? Znów jabłka! No, i czerwona kratka.


Wydarzenie minionego tygodnia to inauguracja krawieckiego "kąta" w miętowym pokoju. Poszukiwany przez lata, wypatrywany podczas wszystkich duńskich podróży, jest, znalazł się w końcu, przyjechał do nas zupełnie sam, no może z wieloma braćmi bliźniakami ;). Oto "On" - Pan Szpulka we własnej osobie. Pozostali braciszkowie Pana Szpuli są do kupienia w naszym miętowym sklepie. Znaleźć Ich można tutaj: Pan Szpulka w Minty House Shop . Kolorowych nitek nie chowam więc w szafie, o wiele przyjemniej jest na nie zerknąć co chwila. Jeszcze tylko małe drewniane szpulki mam nadzieję gdzieś zdobyć niebawem.


Na koniec prezentuję Wam jeszcze w pośpiechu pamiątkowe zdjęcie pierwszych sklepowych miętowych zamówień przygotowanych do drogi. Królik zimowy ciut już zniecierpliwiony wygląda z torebki. Gdzieś tam czeka na niego Pani Królikowa i dzieci. Do zobaczenia!
---
Ewa

sobota, 5 listopada 2011

Muchomorek ! Gdzie Jest Żwirek ?

Pamiętam choinkowe muchomorki z okresu mojego dzieciństwa, wisiały chyba na wszystkich świątecznych drzewkach. Mały kropkowany kapelusik i nóżka jak sopelek, zawieszone na nitce lub spinaczu biurowym. Rok temu szukałam ich bezskutecznie, a tym razem... obrodziły. W przeróżnych wydaniach, szklane, szmaciane, szydełkowe, ceramiczne, z filcu i wszelkich odmian plastiku, są i w kropki i kraciaste, całe mnóstwo ich jest wszędzie. Zawitały w nasze progi nie czekając na Święta, przecież jesień to ich pora, więc mam w kuchni muchomora :D W sumie "pora" też mam, w lodówce sobie leży. Już jutro niestety przyjdzie na niego "pora". Heh..., to się dopiero ten Por zdziwi.
---
Ewa i Marek /ostatnie wersy/




Nie mogły się nie znaleźć również i w naszym sklepie, bo i Maileg je ma i Krasilnikoff, zobaczyłam i przepadłam niczym grzyb w barszczu.





Zdjęcia znalezione na christmasanddesign.blogspot.com, a także w galerii Maileg i Krasilnikoff.
A już niedługo pokażę Wam pastelowo- muchomorkowe fotografie z Minty House
Słonecznej niedzieli dla Was, Czytacze :)

wtorek, 1 listopada 2011

NEW POST: Maileg Rabbits Once Again UPGRADE

Po dwóch dniach spóźnienia, bo przecież miało być w niedzielę, a jak widać nie jest, przyciśnięty do ściany nie tylko przez Ewę, ale także przez oczekujących ze zniecierpliwieniem blogowych czytaczy "zebrałem się" w końcu w sobie i wybrałem fotografie warte tego, by umieścić je właśnie tutaj. Królicza sesja fotograficzna rozpoczęła się sobotnim przedpołudniem w pokoju Iguni, zaś finałowe zdjęcia dokończyłem dziś przedzierając się skrycie przez terytoria każdego z naszych dzieci. Rekwizytorów i oświetleniowców na planie zdjęciowym nie miałem żadnych, bo wszyscy z domu gdzieś uciekli i zupełnie osamotniony radzić musiałem sobie z Ignasiem i całym domowym zwierzyńcem, który potem odnajdywałem w ujęciach na ekranie. Jedynie frankowe rybki nie przemieszczały się na szczęście pomiędzy statywem, scenografią czy moimi nogami. Po wielu godzinach spędzonych z maileg'owymi królikami stwierdzam, że one rzeczywiście są sympatyczne, a przede wszystkim towarzyskie i skore do współpracy ;)
---
Marek















P.S. Tyle się te królicze zdjęcia na bloga wgrywały, że nie mogłem powstrzymać się przed zmajstrowaniem dla Was w tym czasie kilku serwetkowych fotografii w starym mintyhouse'owym klimacie. No i przypomniała się mi też śmieszna historia związana z nazwą MAILEG. Otóż podczas ostatniej wakacyjnej duńskiej podróży powszechne było żartowanie chłopięcej części załogi z pewnych cyklicznych zachowań dziewczyn. Zachowania te polegały na uporczywym, natrętnym, a czasami uciążliwym i wręcz nieznośnym wyszukiwaniu zza samochodowej szyby ich ulubionych sklepików, czyli odpowiednio IB Laursen'a przez Ewę i Maileg'a przez Igę, a przy sukcesie zwieńczane okrzykiem zawierającym nazwę sklepu w mianowniku połączoną z wykrzyczaną komendą: STÓJ-ZATRZYMAJ SIĘ!. Poirytowany lekko tym faktem Franek przekomarzając się z młodszą siostrą przy każdej nadarzającej się okazji, a więc wiele do zwady nie potrzeba "wkręcał" Igę wykrzykując co i raz znienacka "Iga! MOJA NOGA!" :D Fonetyczny lingwista z tego Franciszka. Żart oczywiście był baaaaardzo sytuacyjny i w pełni nie da się go opisem przywołać, ale zapewniam, że nas bawił za każdym razem.
Zapraszam zatem jeszcze na chwilkę do galerii "MOJEJ NOGI" poniżej