Ostatnią, trzecią część lizbońskich historii znajdziecie w magazynie Pure Passion, już za chwilę, dni kilka.
Teraz chcę pokazać Wam jedno z klimatycznych miejsc, które objawiło się na naszych lizbońskich ścieżkach.
Włócząc się po Alfamie szukaliśmy miłego lokum na wieczorne pogaduchy przy winie. Dwa lokale obok siebie. W jednym, jasnym, trochę skandynawskim może, zajęty był tylko jeden stolik. Siedziała przy nim obsługa, znudzona nicnierobieniem zapewne. Tuż za ścianą inna bajka, miejsce wypełnione ludźmi po brzegi. Ciepłe, przygaszone światła, mnóstwo kolorów, przedmiotów, książek. Pachnie. Kelnerowi udało się wskazać wolne miejsca. Usiedliśmy na ludwikowskich fotelach, na przeciw mając dwie młode portugalskie dziewczyny, na równie ludwikowskiej kanapie. Między nami skórzany, okazały kufer, na nim taca- to nasz stół
Karta krótka, sezonowa czyli idealna. Jedzenie się tworzy na oczach klientów, w otwartej kuchni tuż za barem. Jest smacznie. I najlepsza sangrija w Lizbonie!
Od razu wiedzieliśmy, że wrócimy tam jutro.
W popołudniowym świetle można było zobaczyć więcej. Nastąpiła dokładna analiza szczegółów wnętrza i kulinarnych poczynań. Jak na przyszłych restauratorów przystało ;)
Mnie w tym wnętrzu wszystkiego było za dużo, ale gdyby nie to nagromadzenie przedmiotów, mebli, dekoracji, być może Pois, cafe! nie byłoby aż tak popularne?
Wnętrze od progu stwarza atmosferę swobody, w sam raz na popołudniowy chilloucik
Zróżnicowanie miejsc do siedzenia- moim zdaniem świetne. Każdy ma możliwość znalezienia przytulnego kąta.
90% sukcesu to stanowczo dobra obsługa, znająca język angielski ( wiadomo ), odgadująca w mig gesty, spojrzenia, czasem smakowe pragnienia, uważna i przede wszystkim z uśmiechem
Kufrów było więcej, nie tylko w ludwikowskim kąciku
Nasza knajpka wciąż niegotowa. Stopniowo jednak pchamy sprawy do przodu. Są i burze i Słońce, trzeszczą nasze temperamenty, tarcie bywa nieznośne, ale wiara, że tworzymy coś wyjątkowego jest wielka więc trwamy przy swoim niezłomnie
Na razie wygląda to tak